Zapuszczenie się w dzikie tereny: przygoda w RPA

Czy słyszeliście legendę o tym, jak wylądowałem w dżungli zamiast w hotelu?

Moja przygoda w Południowej Afryce zaczęła się od typowej dla mnie komedii pomyłek. W Johannesburgu, pierwszego dnia, kiedy kierowca Ubera wyraźnie wziął mnie za kogoś znacznie bardziej posażnego, niż w rzeczywistości byłem (czy ja wyglądam na kogoś, kto nocuje w hotelu, który kosztuje więcej niż całe moje miesięczne wydatki?), zacząłem się zastanawiać, na jakiej właściwie planecie wylądowałem. Dopiero jasne, poranne słońce Afryki i aromaty grillowanych strusich steków w ulicznych straganach skutecznie zrekompensowały to pierwsze rozczarowanie logistyczne. „Witamy w Afryce, mój drogi. Tu wszystko dzieje się inaczej!” – wykrzyknął z radością mój taksówkarz.

Dzikie atrakcje dla śmiałków

Park Narodowy Krugera – aula natury

O wschodzie słońca dotarłem do Parku Narodowego Krugera, który był jak wielka, żywa ilustracja z książek o dzikich krainach mojego dzieciństwa. Krajobraz niczym ze snu odkrywał się powoli, warstwa po warstwie, wraz z mgłą rozpościerającą się nad sawanną, poruszającymi się powoli słoniami i zebrami delikatnie skubiącymi trawy. Powietrze przesycone było mieszanką zapachu suchych traw, rozgrzanych kamieni i lekko drażniącego aromatu dziko rosnących akacji. Kiedy za krzakiem pojawił się lew, przez chwilę myślałem o zmianie zawodu na fotografa National Geographic – przynajmniej dopóki z przerażenia prawie nie wypuściłem aparatu.

Kapsztad – kolorowy mural Afryki

Wskakując do lokalnego minibusa w Kapsztadzie – którego szalony kierowca wygrywał na klaksonie melodie Boba Marleya – wniknąłem w samo serce tego miasta. Ulice wypełnione były kolorowymi fasadami budynków, a muzyka płynęła z głośników, których jakość nieco sugerowała, że podejście Afrykańczyków do dźwięku jest zdecydowanie luźniejsze niż to europejskie. Zabawną anegdotą jest fakt, iż próbując zamówić kawę w jednej z knajpek, powiedziałem niechcący coś o „kawie słoniowej”, co wywołało sześć minut nieprzerwanego śmiechu właściciela Rafaela. Kiedy już się uspokoił, usłyszałem: „Chłopie, chyba za długo przebywałeś na słońcu!”

Grobla Blyde River – geologiczny cud

Tutaj moje literackie umiejętności kompletnie zawiodły – żadnymi słowami nie potrafię oddać niesamowitości tego miejsca. Wpatrując się w kanion Blyde River, miałem przed oczami pomarańczowe i bursztynowe skały, które w popołudniowym słońcu mieniły się jak gigantyczne kawałki bursztynu. Szum rzeki przeplatał się z nawoływaniami ptaków. „Mamy tu niezwykłe legendy!” krzyknął przewodnik Mandla. „Miejscowi wierzą, że duchy przodków chronią ten kanion. Lepiej być dobrym gościem!” Pomachałem politycznie poprawnie duchom i ruszyłem w dalszą drogę.

Dla podniebienia – Afryka pachnąca przyprawami

Kuchnia RPA to opowieść sama w sobie. Potrawy były dla mnie jak komedia romantyczna – czasem słodkie, czasem ostre, zdarzały się gorzkie zakończenia, ale zawsze było coś, co drastycznie zmieniało akcję. Potpie bobotie – elegancko przyprawiona casserole z mięsa, jaj i bakalii trafiała na mój stół regularnie. Pewnego dnia, nie wiedząc czemu, zamówiłem mopane worms – suszone gąsienice. Smakowały jak chipsy. Tylko chrupały głośniej, co specjalnie rozbawiło towarzyszącą mi grupę lokalnych dzieci.

Niezłe safari – transportowe przygody w RPA

Zdecydowanie odradzam wynajmowanie samochodu tym, którzy podobnie jak ja mają zorientowanie w terenie na poziomie mrówki w supermarkecie. Drogi w prowincjonalnym Limpopo zaskakująco często kończyły się bez ostrzeżenia, zmieniając się w ścieżki dla osłów, słoni lub czegoś równie dużego. Kiedy próbowałem zapytać o drogę miejscowego farmera, ten, drapiąc się po głowie, podsumował: „Drogi? Eee, drogi mamy, ale używasz ich na swój rachunek, mister!”

Zakończenie z praktyczną nutą

Wyprawa do dzikich zakątków RPA nauczyła mnie, że nie tyle chodzi o same miejsca, ale o emocje, które towarzyszą ich odkrywaniu. Nieszablonowość każdej godziny dnia, nieprzewidywalność ludzi i ich humorystyczne podejście do życia – to esencja tej podróży. Pamiętajcie tylko o zabraniu kremu przeciwsłonecznego – słońce Afryki nie zna litości.

A propos: jeśli zastanawiacie się nad regularnymi lotami, wygodne bezpośrednie połączenia do Johannesburga czy Kapsztadu oferują Lufthansa, KLM, British Airways czy Emirates. Jeśli wolicie przygody lotnicze dla zaawansowanych – gorąco polecam każde lokalne lotnisko, żeby przekonać się, że czas jest tu pojęciem równie elastycznym jak gumka od majtek.

Skomentuj artykuł

Scroll to Top